Bahamy mamy – lot, którego nie było

by Tomek
0 comment

Ze wszystkich naszych dotychczasowych podróży długodystansowych wyjazd na Bahamy sprawiał wrażenie najłatwiejszego logistycznie. Zaledwie 4 loty, gdy zazwyczaj mamy ich aż 10, chcąc 1) tanio dostać się do celu 2) zobaczyć jak najwięcej w miejscu docelowym. Do tego Floryda ze świetnie rozwiniętą infrastrukturą medyczną i północne Bahamy, miejsce położone daleko od tropikalnych chorób. Los okazał się położyć nam kłody pod nogi, jak to zresztą robił już nie raz:)

Zaczęło się niewinnie. Bardzo chcieliśmy polecieć również i w 2018 gdzieś daleko. Jako, że na marzec 2019 zaplanowaną mamy już od dłuższego czasu Sri Lankę, jako sensowny termin pozostał czwarty kwartał roku. Tyle, że październik to pora roku mocno deszczowa w wielu rejonach globu. Grudzień z kolei już blisko marca. Złotym środkiem okazał się listopad. 

Wybór destynacji nie był najprostszy. Nie chcieliśmy zmieniać kierunku podróży, zatem zostać przy kierunku zachodnim, nie chcieliśmy znowu narażać Julii na wielogodzinny jet-lag. Pozostały Karaiby. Nie mieliśmy okazji odwiedzić Jamajki, ale ten kierunek nie ciągnie nas za bardzo. Na pewno jest specyficzny, unikalny, ale poza tą specyficzną kulturą nie oferuje raczej nic więcej niż plaże. Przy czym dyskusyjna jest kwestia bezpieczeństwa na wyspie, a my nie potrafimy usiedzieć na miejscu.

Końcem kwietnia buszując za dobrymi cenami udało mi się wychwycić bardzo dobra opcję lotów Norwegianem na trasie Warszawa -> Oslo -> Fort Lauderdale oraz powrót Fort Lauderdale -> Barcelona. Termin jesienny, w sumie 12 dni.  Powrót z Barcelony do Warszawy dokupiłem “za darmo” z punktów na koncie Wizz Air. W związku z dostępnością lotów plan zakładał spędzenie 1,5 dnia w Barcelonie – miasta, blisko którego przyszło nam w przeszłości mieszkać, które budzi w nas zmiksowane emocje, jak pozytywne, tak negatywne.

Na samą Florydę nie ciągnęło nas. Dziś już nam nie pamiętam, w jaki sposób odkryłem informację o promie z Fortu Lauderdale na Grand Bahamę – wyspę archipelagu położoną bardzo blisko Florydy, prom płynie zaledwie 3,5h. Bahamy brzmiały dobrze – raz, że blisko znajomych Karaibów, dwa – zawsze to coś nowego, kojarzyłem zdjęcia z plaż Bahamów bez palm, a za to z drzewami, które – dowiedziałem się minutę temu 🙂 – zwą się rzewniami. Zdecydowaliśmy się na rezerwację.

Plan wyglądał następująco:

  • 16.11 – lot z Warszawy do Oslo i po międzylądowaniu dalej do Fortu Lauderdale na Florydzie
  • 17.11- pełny dzień w Miami
  • 18.11 – rano prom na Grand Bahamę
  • 18.11 – 25.11 tygodniowy pobyt na wyspie
  • 25.11 – wieczorny prom z powrotem do Fortu Lauderdale
  • 26.11 – cały dzień w Miami
  • 27.11 – wieczorny lot do Barcelony
  • 28.11 – pół dnia w Barcelonie
  • 29.11 – prawie cały dzień w Barcelonie i powrót do Warszawy

Norwegian jest tanią linią lotniczą, która zrobiła niemałą rewolucję. Bodajże jako pierwszy przewoźnik niskokosztowy otworzyła połączenia long-haul (dalekodystansowe). Zakupiła Dreamlinery (Boeingi 787-8, tak dobrze znane w Polsce dzięki marketingowi PLL LOT) i puściła je do Stanów Zjednoczonych, Puerto Rico (połączenie nie utrzymało się), do Bangkoku i do Argnentyny. W tym ostatnim kraju Norwegian zrobił rewolucję i stworzył tam spółkę-córkę, która oferuje loty krajowe (a jest tam mocny, drogi rynek lotniczy).
Norwegian mieliśmy okazję lecieć na krótkiej trasie Warszawa – Madryt. Ja ponadto leciałem służbowo na trasie Warszawa – Malaga. Był to lot w czasach, gdy w Ryanair na pokładzie nagminnie puszczał uciążliwe reklamy serwisu pokładowego. Norwegian robił wówczas dużą różnicę.

Pierwsza niespodzianka przyszła końcem czerwca – zmiana godziny lotów Oslo – Fort Lauderdale. Spoko, godzina mniej na przesiadkę w Oslo brzmiała dobrze, 3 godziny to szmat czasu, a nie spodziewaliśmy się opóźnień wylotu z Warszawy.
Dużo czasu nie minęło, a Norwegian zaskoczył ponownie – niespełna 2 tygodnie później wysłał ponownie wiadomość o aktualizacji rozkładu – wylot z Fortu Lauderdale do Barcelony nie o 21:30, a o 18:45. Kolejna koretka nie wnosząca zbyt wiele z naszej perspektywy.

Nic bardziej mylnego. Nie wiem, jak to się stało, ale zupełnie przeoczyłem fakt, że Norwegian postanowił nas wysłać do Barcelony…. dzień później niż planowaliśmy(!). Informacja o zmianie okazała się dla mnie tak nieczytelna, że o ile zmianę godziny wychwyciłem od razu, o tyle zmianę daty zupełnie przeoczyłem. Dowiedziałem się o niej przypadkiem, ale o tym za chwilę.

Powyższe maile sprawiły, że nie zaskoczył mnie kolejny, tym razem wysłany końcem września. Zaniepokoiła mnie dopiero forma, która różniła się od wcześniejszej, a “zmiażdżyła” następująca informacja:

To była zła informacja. Mieliśmy już wykupione 2 noclegi w Barcelonie i powrót Wizz Airem do Warszawy, mieliśmy również rezerwację bezwrotną hotelu na Bahamach jak również dolot do Florydy – loty TAM i Z POWROTEM zarezerwowane zostały jako 2 osobne rezerwacje, zatem formalnie nic je nie łączyło ze sobą i Norwegian nie był za nie wzajemnie odpowiedzialny.

Poszukałem informacji w Internecie – Norwegian zmuszony był serwisować część Dreamlinerów. W efekcie w nadchodzących miesiącach tracił ciągłość operacji lotniczych i musiał zdecydować się na taki ruch. Na nic nie czekając, zadzwoniłem na infolinię Norwegiania. Rada: Nigdy nie dzwonię na polskie infolinie linii niskokosztowych (tak samo niektórych pośredników hotelowych itp.), gdyż stawki za połączenie potrafią mieć horrendalne. Dzwonię za to ze Skype’a na ich amerykańskie infolinie, które często są bezpłatne. Tak było i w tym przypadku.
Wyciągnąłem informację, jaka jest alternatywa. De facto poznałem dwie.

  • Lot zgodny z zakładaną trasą, ale z dodatkowym międzylądowaniem w Londynie – ta opcja nie brzmiała źle, ale doczytałem, że transatlantyk realizowany jest w tym przypadku przez hiszpańską linię czarterową Wamos Air (przemianowaną z linii Pulmantur Air), która ma w internecie fatalne opinie i ludzie skarżą się ogromnie na standard w ich samolotach – operują legendarnymi Jumbo-Jetami, czyli Boeingami 747-400.  Opcja nie podobała się Ewie, która odkąd mamy na pokładzie Julię, preferuje loty z mniejszą liczbą przesiadek.
  • Opcja, którą “wysępiłem” – lot z Fortu Lauderdale przez Sztokholm do…. Krakowa. W tej opcji tracimy wprawdzie lot do Warszawy, ale szybciej wracamy do domu. Żeby ta modyfiakcja trasy miała pełny sens, dobrze byłoby jeszcze wylecieć z Krakowa, a nie z Warszawy. Tyle, że lot TAM znajdował się na innej rezerwacji. Pocisnąłem konsultanta również i o taką zmianę, ale po konsultacji z supervisorem, czego się spodziewałem, odmówił – chciałem zmienić rezerwację niepowiązaną z omawianą. Poprosiłem zatem o opcję przez Londyn.

Nie poddałem się. Doświadczenie sprzed lat podpowiadało, że da się dokonać niemożliwego. Dzień później raz jeszcze zadzwoniłem na infolinię i wniosłem o zmiany w obydwóch rezerwacjach tak, aby cała podróż zamknęła się w “round tripie”: KRK -> OSL -> FLL -> ARK (Sztokholm) -> KRK. Napotkałem opór i argument, że już znaleziono przecież rozwiązanie, na które przystałem (do BCN przez Londyn). Nie chciałem dać za wygraną i.. udało się 🙂 Do dziś nie wiem, jakim cudem, ale konsultant nie dość, że skierował nas do Krakowa, to jeszcze zmienił lotnisko wylotu z Warszawy na Kraków. Wszystko spięło się w sensowną całość.

Znów tydzień trzeba było czekać na kolejną niespodziankę. Tym razem nie w godzinach, dniach, a w złotówkach – zauważyłem, że na rachunku mojej karty kredytowej coś się nie zgadza – w dniu modyfikacji lotów ściągnęli w jakiś sposób z karty kredytowej kilka tysięcy złotych(!!!). Co ciekawe, loty rezerwowaliśmy przez pośrednika, a dane karty podawałem im tylko dokupując bagaż rejestrowany.
Kolejny telefon pozwolił mi połączyć się z działem refundacji. Wyjaśnienie przypadku pozwoliło skutecznie wnieść o zwrot, musiałem tylko wysłać maila ze szczegółami. Niestety, mimo, że z karty kredytowej skasowali kwotę w USD – przez co podałem im nr rachunku w USD do zwrotu – wysłali z powrotem w PLN. W efekcie byliśmy stratni na podwójnym przewalutowaniu. Kolejny raz nie odpuściłem – wysłałem potwierdzenie przelewów do działu refundacji i zażądałem wyrównania. Kolejny raz udało się – otrzymałem przelew wyrównujący.

To była ostatnia przygoda z Norwegianem przed wylotem. Czas jednak pokazał, że działań logistycznych wyjazd wymagał znacznie więcej, niż początkowo założyliśmy.

You may also like

Leave a Comment