Kuba ma rum i cygara, Australia kangury. Peru ma lamy, a Bahamy… świnki. Nie byle jakie – pływające. Bahamy zawsze mi się kojarzyły ze zdjęciem, na którym świnki pływają w krystalicznie czystej bahamskiej wodzie.
Było dla mnie jasne, że nie mamy co liczyć na tę atrakcję. Bardzo rzadko natomiast akceptuję tak po prostu fakt, że coś jest niemożlwie. Zdarza się, że mimo podjętego wysiłku faktycznie okazuje się, że coś jest poza zasięgiem. Zdarzyło się jednak kilka razy, że coś, co faktycznie brzmiało absurdalnie, udało się osiągnąć.
Tym razem wszelkie próby zbicia ceny lotów do Exumy nie udawały się. Rejs (wówczas jeszcze nie wiedziałem, że Julia chorobą morską na pokładzie promu z Fortu Lauderdale w ogóle przekreśli tę opcję) nie wchodził w rachubę ze względu na czas podróży, samolot okazał się bardzo drogi.
Niespodziewanie nadarzyła się jednak okazja. Pewna ekipa lokalna zdając sobie sprawę z popularności świnek bahamskic i mając równie prosty co skuteczny biznes plan, kilka miesięcy przed naszą wizytą przywiozła morzem kilka świń na Grand Bahamę i zaczęła oferować atrakcję Słabo z marketingiem, niemalże niewidoczni, zmieszani z błotem online za logistykę imprezy jak i fakt hodowli świnek, które na Exumie żyją swobodnie. To ich strona, na której zarezerwowałem event: https://www.celebecotours.com. Widziałem, że ktoś pisał ostatnio o cenę $35, z tego, co kojarzę, daliśmy prawdopodobnie $25. Widać, że interes im kwitnie. A przynajmniej szedł dobrze do przejścia Doriana 🙁
Impreza ma miejsce na Crystal Beach, plaży przy Rafie Martwego Człowieka. Nazwa mało szczególna, miejsce już znacznie ciekawsze. Autem dojechaliśmy z hotelu w około 1/2h, po drodze przejeżdżając przez miasteczko Freeport. Rzut oka na plażę szybko dał wyjaśnienie, skąd wzięła się jej nazwa.

Organizatorzy niestety bardzo, bardzo mocno dbają o listę członków imprezy – tylko osoby, które się zapisały mają prawo wejść do wody, osobom towarzyszącym nie wolno nawet przejść się w plażą w kierunku, w którym do udaje się grupa. Z tego względu dziewczyny zostały na plaży przy barze. Niestety nie wiedzieliśmy z wyprzedzeniem, czy liczyć się trzeba z głęboką wodą, uznaliśmy, że tak będzie bezpieczniej.
Lokalny “przewodnik” zebrał nas, uczestników, w kółku i zaczął nawijać o historii Bahamów. O ile wartość merytoryczna równała się jednej stronce w Wikipedii, o tyle fantastycznie było posłuchać, z jaką nutą dumy z pochodzenia ten człowiek opowiadał. Był autentyczny, może zbyt nachalnie i wybujale, ale prawdziwy, lokalny, autentyczny. Fajny bonus przed świnkami 🙂

Po kazaniu przyszedł czsa na gwóźdź programu. Dostaliśmy do rąk kijki z jabłkami, które miały pozwolić przełamać lody ze zwierzakami. Po chwili przypłynęły 😀
Zaczął się zgiełk. Gonitwa świnek za jabłakmi, a ludzi za fotkami. Pocykałem trochę fotek, większość nieudanych. Miłą pamiątko pozostało tych kilka portretów. Zamiast szukać ujęć doskonałych, wolałem się pobawić ze świnkami 🙂
Dziś mam mieszane uczucia. Z jednej strony to było coś innego, bardzo fajne przeżycie. Z drugiej strony nie mam wątpliwości, ile za tym kryje się obrzydliwej komerchy i mam tylko nadzieję, że apetyt na jałbka wynikał z tego, że świnki są łasuchami, a nie z poziomu głodu.
Wróciłem do dziewczyn zadowolony, choć przekonany, że jednak wolę pełną naturę.